Czy to zdjęcie jest w ogóle prawdziwe?
Chcę podzielić się z Wami przemyśleniami na pewien temat, który ostatnio wielokrotnie napotykam w rozmowach o fotografiach krajobrazu. Często ktoś pyta, czy dane zdjęcie (zwykle przedstawiające widok zapierający dech w piersiach) jest efektem wyczucia chwili, szczęścia czy może “dobrej obróbki”. Choć zarówno właściwe wyczucie jak i szczęście odgrywają niemałą rolę w fotografii (o tym chętnie napiszę kiedy indziej) to obróbka w tzw. „ciemni cyfrowej” jest dla większości fotografów stałym elementem prac. Chcę pokazać Wam dlaczego, według mnie, post-produkcja jest równie istotnym elementem procesu twórczego i dlaczego nie dyskredytuje ona dla mnie wartości zdjęcia.
Kiedyś nie było Photoshopa
Niektórzy żyją w przekonaniu, że w czasach aparatów analogowych i klisz fotograficznych nie manipulowano fotografiami po naciśnięciu spustu migawki. Przyjmowano, że wywołane zdjęcie przedstawia zdarzenie w sposób reporterski, bez żadnych zmian. To, błędne skądinąd przekonanie, jest źródłem opinii, że obróbka ujmuje w jakiś sposób tworzonym fotografiom prawdziwości uwiecznionej scenerii lub szlachetności.
Sam nie wywoływałem większości swoich filmów – oddawałem je do laboratoriów fotograficznych zajmujących się tym profesjonalnie – jednak miałem kilka przygód z ciemnią. Proces przygotowywania negatywów, a następnie naświetlania papieru fotograficznego podczas tworzenia zdjęcia był niezwykle czasochłonny, skomplikowany i obarczony sporym ryzykiem (jak np. prześwietlenie całej ryzy papieru fotograficznego przez nieopatrzne zapalenie światła w ciemni. ;) W latach 90-tych w Polsce niezwykle trudno było dostać kosztowny sprzęt do pracy z filmami kolorowymi, więc większość moich eksperymentów ograniczała się do wywoływania filmów czarno-białych. Jednak już wtedy, jak i dużo wcześniej (przed stworzeniem Photoshopa), utalentowani fotograficy manipulowali zdjęciami poprzez maskowanie i wielokrotne naświetlanie różnych partii papieru fotograficznego.
How Photographers ‘Photoshopped’ Their Pictures Back in 1946
Niektóre z tych fotomanipulacji były oczywiste – łączyły ze sobą sceny, które pochodziły z różnych miejsc i momentów w czasie, inne jednak pozostawały tak dyskretne, że widz nie był w stanie ich wykryć patrząc na zdjęcie. Za przykład niech posłużą portrety znanych postaci, jak Abraham Lincoln czy Stalin, w których zamieniano, usuwano lub dodawano poszczególne elementy lub nawet całych ludzi (niekiedy i z końmi, na których siedzieli). Praktyka ta, choć uważana za nieobecną w fotografii analogowej, sięga w zasadzie do samych jej początków.
Wszystkie fotografie kłamią
Podczas poszukiwań moich własnych granic w fotografii musiałem zmierzyć się z niepokojącym dla mnie konceptem. Odkryłem wtedy, że wszystkie fotografie są momentem przejściowym pomiędzy rzeczywistością a kreatywną wizją fotografa, zaś największe kłamstwo dokonuje się w momencie… naciśnięcia spustu migawki! Okazuje się, że żaden aparat nie jest w stanie zarejestrować tego, co ludzkie oko. Stoi za tym kilka powodów:
- W całej swej złożoności, aparaty są jedynie narzędziami do rejestracji światła, niczym mniej i niczym więcej. Bez względu na to czy materiałem światłoczułym jest film fotograficzny czy elektroniczny sensor, ich głównym zadaniem jest rejestrowanie światła odbitego od fotografowanych przedmiotów lub osób. Jednak w porównaniu do ludzkiego oka wypadają dosyć blado w kwestii możliwości odwzorowania tzw. rozpiętości tonalnej, czyli – w dużym uproszczeniu – „odległości” od najciemniejszego do najjaśniejszego punktu w obrębie kadru. Kojarzycie zdjęcia, na których niebo – choć pełne kolorów w rzeczywistości – na fotografii wychodzi jako całkiem biała plama? Albo odwrotnie – niebo na zdjęciu pełne jest detali i kolorów a pierwsze plany giną w czerni? To właśnie efekt tych ograniczeń – nasze oczy mają dużo większą rozpiętość tonalną i widzimy zarówno kolory i szczegóły na niebie, jak i te kryjące się w cieniach. Aparaty, nawet te z najwyższej półki, nadal nie radzą sobie w tym względzie nawet w połowie tak dobrze, jak ludzkie oko.
- W popularnym, anglojęzycznym skrócie DSLR określającym cyfrowe lustrzanki litery „SL” oznaczają „Single Lens” czyli pojedynczy obiektyw. Większość ludzi (z drobnymi wyjątkami) dysponuje dwojgiem oczu, co umożliwia widzenie stereoskopowe. Aparat wyposażony jest tylko w jeden obiektyw, więc „widzi monoskopowo”. Ta, z pozoru niewielka różnica ma ogromne znaczenie, kiedy przychodzi do rejestracji obrazu znajdującego się przed nami. Spróbujcie zamknąć jedno oko i poobserwować w ten sposób świat – przybliży Wam to nieco sposób, w jaki funkcjonują aparaty.
- Kąty widzenia, które u ludzi oscylują w okolicach 180 stopni, są niezwykle trudne do osiągnięcia dla współczesnych (i nie tylko) obiektywów. Podstawową cechą rozróżniającą poszczególne „szkła” są długości ogniskowych (wyrażone w milimetrach), które wpływają na „kąt widzenia” obiektywu. W skrócie – im krótsza ogniskowa, tym szerszy jest ten kąt, a im dłuższa, tym węższy. Żaden jednak nie posiada charakterystyki choćby zbliżonej do ludzkiego oka.
- Kiedy naciskamy spust migawki otwiera się ona na określoną ilość czasu – zwykle bardzo krótką. Jeśli choć trochę interesujecie się fotografią to wiecie, że liczby te często oscylują w granicach ułamków sekundy (np. 1/125). Tak krótki czas jest w zasadzie poniżej granicy naszej świadomej uwagi. Oczami odbieramy obraz płynnie i bezustannie, niczym na filmie wideo. Aparat z kolei operuje tak krótkimi wartościami czasu, że w normalnych warunkach są one niezauważalne. Zastanówcie się, w jaki sposób postrzegacie płynącą wodę. Jeśli chcecie, zróbcie mały eksperyment: odkręćcie kran i zróbcie zdjęcie płynącej wody, choćby telefonem komórkowym. Czy strumień, który widzicie na zdjęciu przypomina to, co widzą Wasze oczy?
Prześledźmy zatem proces powstawania zdjęcia uwzględniając powyższe punkty. Używamy do rejestracji obrazu aparatu, który nie ma takiej rozpiętości tonalnej, wizji stereoskopowej i kąta widzenia jak nasze oczy, a w dodatku chwytamy chwilę tak krótką, że wymyka się zwykłej, nieskoncentrowanej uwadze. Czy w takim przypadku można oczekiwać, że to, co zostanie zarejestrowane, będzie choćby zbliżone do tego, co widzimy? Odpowiedzcie sobie na to pytanie sami. ;)
Dodatkowym ograniczeniem, o którym nie wspomniałem powyżej, jest również obecność samych granic zdjęcia, popularnie zwanych kadrem. Każde zdjęcie – czy to cyfrowe czy analogowe – posiada jakieś granice: z góry i z dołu, z lewej i z prawej strony. O ile nie chodzicie z wyciętą z kartonu ramką i nie oglądacie przez nią świata, to jest kolejny element, który w sposób znaczący wpływa na odbiór zdjęcia. Wszystkie powyższe czynniki doprowadziły mnie do smutnego wówczas wniosku, że żadna fotografia nie oddaje „stanu realnego”. Nawet jeśli będę w stanie znaleźć się w tym samym miejscu, w podobnym czasie i w podobnych warunkach. Dziś już zdążyłem ten fakt zaakceptować i aktywnie wykorzystuję go w swoich zdjęciach.
Fotografia to medium o zupełnie innej specyfice niż nasza codzienna wizja. Nie jest w stanie oddać „stanu faktycznego” albo, mówiąc precyzyjniej, takiego jaki zarejestrowało nasze oko. (O tym, że nasze własne oczy nas oszukują napisano już całe książki ;).
Wszyscy fotografowie kłamią
Jeśli postawić dwóch fotografów obok siebie i kazać im zrobić zdjęcie tego samego przedmiotu, to powstaną z tego dwa różne zdjęcia. Ba! Nawet jeśli wziąć jednego fotografa, ale dać mu dwa różne aparaty, to również efekty końcowe będą od siebie odmienne. Najlepszym przykładem niech będą testy porównawcze aparatów umieszczonych w telefonach komórkowych. Ten sam przedmiot na zdjęciu lub ta sama scena, dwa różne modele (lub nawet egzemplarze tego samego modelu) i powstają dwie różne fotografie. Niby na zdjęciu jest to samo, ale inaczej wyglądają: światło, kolory czy kontrast. Bardzo często, w urządzeniach konsumenckich, za efekt końcowy odpowiadają specjalne algorytmy przetwarzające zdjęcie już po zarejestrowaniu obrazu na matrycy. Podkręcają one kontrast, nasycenie kolorów, przyciemniają punkty jasne i rozjaśniają ciemne, dokonują też kompresji. Wszystko po to, aby finalna fotografia była jak najbardziej zbliżona do tego, co widzieliśmy przed sobą i żeby nie zajmowała zbyt dużo cennej przestrzeni na dysku. Cały proces zajmuje tylko ułamek sekundy i nie wymaga od nas żadnego wkładu czy decyzji. Z jednej strony jest to rozwiązanie niezwykle wygodne i pozwala oszczędzić mnóstwo czasu, z drugiej zaś całkowicie odbiera kontrolę nad finalnym efektem. Z tego właśnie powodu właściciele aparatów cyfrowych (tych znajdujących poza smartfonami) często wybierają „surowy” zapis danych z matrycy aparatu, tzw. format RAW (ktoś miał poczucie humoru kując tę frazę ;). Format RAW wybierany jest zwykle z jednego, ważnego powodu: zawiera dane bezpośrednio zebrane z sensora światłoczułego bez dodatkowej, automatycznej obróbki za pomocą algorytmu. Niesie to za sobą pewne konsekwencje:
- Pomyślcie o RAW’ach jak o nieskompresowanym pliku audio (np. wav czy flac w porównaniu do mp3). Ilość danych, które są w stanie przechować jest większa, niż w przypadku plików JPG, co przekłada się na większe możliwości w procesie obróbki. Minusem tego rozwiązania jest większa ilość miejsca, które zajmują na dysku;
- Kolory wyglądają dość blado i nie są nasycone – wymaga to późniejszej korekty;
- Kontrast RAW’ów jest bardzo niski – nad tym też trzeba popracować;
- Każdy obiektyw w jakiś sposób deformuje perspektywę (kojarzycie zdjęcia z tzw. „perspektywą rybiego oka”?) – jest to zwykłe ograniczenie technologiczne, które widać dokładnie w plikach RAW. Na szczęście wszystkie te zniekształcenia są bardzo dokładnie policzone matematycznie i zwykle daje się je łatwo usunąć podczas obróbki.
Ponieważ celem większości fotografów nie jest przedstawienie Wam sceny, jaką zarejestrował aparat (byłoby to koszmarnie nudne i nieciekawe) tylko sceny, która wyryła się w ich pamięci i wywołała jakieś emocje, przeprowadza się proces tzw. „wywoływania RAW’ów” i późniejszej „obróbki”. Jest to poniekąd porównywalne do procesu wywoływania filmu fotograficznego, którego efektem końcowym był negatyw. Stąd też RAW’y nazywane są „cyfrowymi negatywami”. Po wstępnym procesie „wywołania” takiego pliku można przystąpić do bardziej szczegółowej obróbki. W analogowej fotografii odpowiednikiem tego etapu byłoby naświetlanie papieru fotograficznego.
Ile Photoshopa to „za dużo”?
To pytanie jest, według mnie, pytaniem niewłaściwym. Odpowiedź na nie bowiem jest uzależniona od zamiaru fotografa lub fotografika. Dla jednych pewne działania będą standardową praktyką, a dla innych przekroczeniem granicy między fotografią, a grafiką na niej opartą. Dodatkowym utrudnieniem w ocenie „właściwej ilości” obróbki jest zakorzenione przeświadczenie, że zadaniem fotografii jest dokumentacja, a nie kreacja. Duża ilość post-produkcji w pracach abstrakcyjnych czy surrealistycznych nie budzi większych emocji, ale w dowolnej innej dziedzinie fotografii pojawiają się burzliwe dyskusje na temat etyczności tych czy innych zabiegów. Faktycznie niektóre dziedziny fotografii rządzą się dość restrykcyjnymi prawami względem możliwości obróbki (zwłaszcza reportaż), jednak w pozostałej większości jest to kwestia czysto indywidualna i uzależniona od zamiarów i wizji twórcy.
Powyższe zdjęcie, które niedawno wrzuciłem na Instagram, jest kompozytem (zostało złożone z elementów pochodzących z różnych zdjęć). Będąc na szczycie Szczelińca sprawdzałem różne ujęcia i przemieszczałem się z miejsca na miejsce robiąc po kilka zdjęć w każdym z nich. Warunki zmieniały się dość dynamicznie dzięki silnemu wiatrowi, który przeganiał po niebie chmury. Ostatecznie wybrałem tę kompozycję, ale kiedy ją fotografowałem niebo wyglądało już nieco inaczej. Dlatego „wkleiłem” w jego miejsce niebo wykonane 10 minut wcześniej z miejsca oddalonego o 10 cm w prawo. Technicznie rzecz biorąc dokonałem dużej fotomanipulacji. Czy jednak zdjęcie straciło z tego powodu swoją realność? Dla mnie nie. To samo niebo było widoczne przed chwilą – w końcu sam je sfotografowałem. Gdybym postawił aparat w tym miejscu nieco wcześniej, to prawdopodobnie miałbym zdjęcie bardzo podobne do tego, lub nawet identyczne, bez konieczności łączenia dwóch ujęć. Dla mnie, w tym przypadku, taka zmiana była akceptowalna. Ten moment faktycznie nastąpił, nawet jeśli nie sfotografowałem go za pomocą tylko jednego kadru. Dzięki temu zabiegowi została natomiast zachowana pewna energia, która towarzyszyła mi podczas fotografowania. Z wszystkich ujęć to najlepiej oddaje, czego doświadczałem w ciągu tych kilkudziesięciu minut na zimnym i wietrznym szczycie.
Po co to wszystko?
Fotografowie często korzystają z wielu technik, które pozwalają im w sposób kreatywny uwydatnić pewne cechy zdjęcia. Z wielu z nich nawet nie zdajemy sobie sprawy, ponieważ działają na nas na poziomie podprogowym. Wykorzystują sposób, w jaki patrzymy na świat oraz psychologiczne aspekty naszej percepcji tak, aby „pokierować” naszym wzrokiem wewnątrz kadru. Kiedy obserwujemy jakąś scenę, nasz wzrok podąża za uwagą. Kierujemy go po kolei na poszczególne elementy tak, by finalnie objąć jej całość naszym „ostrym” widzeniem. Nasz wzrok jest ewolucyjnie przystosowany do zauważania plam o wysokiej jasności czy kontraście, nasyconych kolorów, podąża wzdłuż linii i szuka powtarzających się wzorów. Fotografowie zdają sobie z tego sprawę i dlatego tak drobiazgowo przygotowują swoje prace z zamiarem przeprowadzenia nas przez kadr. Przygotowują dla nas swojego rodzaju mapę, pozwalającą odkrywać scenę przed nami krok po kroku tak, jak robilibyśmy to sami będąc na ich miejscu. Wiele z tych technik pojawia się nie tylko na etapie post-produkcji, ale także samego wykonywania zdjęcia.
Moim celem nie jest pokazywanie Wam zapisu z matrycy mojego aparatu. Uważam, że to byłoby strasznie nudne i w najmniejszym stopniu nie oddawałoby ducha tamtego momentu. Nie jest też moim nadrzędnym celem udokumentowanie jakiegoś zdarzenia w formie reporterskiej. Wszystkie moje zdjęcia poddane są mniejszej lub większej obróbce. A im więcej ich robię, tym więcej się uczę, dlatego wraz z upływem czasu moje fotografie nabierają nieco innego charakteru i poddawane są nieco innym zabiegom w Photoshopie czy Lightroomie.
Dla mnie obróbka zdjęć jest tak samo konieczna, jak wywołanie negatywu i naświetlanie papieru fotograficznego. Pozwala przekazać wizję twórcy, a nie jedynie suchy zapis z aparatu. Zamiast surowych danych z sensora, chcę przekazywać Wam emocje, myśli czy doznania, które towarzyszą mi podczas wędrówek i odkrywania. :)
Jeśli macie jakieś uwagi, pytania lub komentarze – sekcja poniżej jest specjalnie dla Was. :)
Howgh!
Leave a reply